Hilldaria - część I

(Tragiczny Romantyk) Wyjątkowo piękny dzień nastał dziś w Hilldarii. Pomimo, że dziś piątek trzynastego jak na razie nie wydarzyło się nic smutnego prócz paru porwań, nocnego pożaru żłobka i afery korupcyjnej w gazetach. Dzisiejszy dzionek zapowiada się doprawdy spokojny i miły, słońce świeci, ptaki śpiewają. Podobno w karczmie dzisiaj przecena na piwo! Za każdy litr suchar gratis.

(Glek) ... Line, mówiłem Ci tyle razy! - wskazał palcem na literę Z, zapisaną na sporym pergaminie przymocowanym na ścianie. - To jest Zet! Zzzzzzzz! Powtórz! - krzyknął w stronę jasno włosego młodzieńca

- Zyyyyyy.. Zzzzzzzz!- odpowiedział chłopiec.

- No i zapamiętaj to raz na zawsze... amm no dobrze miłe państwo, koniec na dziś.

(Glek) Wszyscy wyszli z mieszkania, żegnając się ze sobą. Nie obyło się także bez zapłaty zaległych czesnych od ludzi. Nie były to duże sumy, lecz na parę chwil w karczmie wystarczało. Gdy pieniądze były w sakiewce a toporek wisiał wygodnie przy pasie, Ru wyszedł z mieszkania, zamknął je a następnie ruszył w stronę karczmy.

(Jatutylkospamie) Wszedł bez większych problemów do miasta. Strażnicy co prawda skontrolowali go, ale co miał do ukrycia? Amfetaminy w tych czasach wszak nie znano. Poprawił miecz przy pasie i ruszył na targ. Potrzebował jedzenia na ewentualne wyprawy. Całe szczęście sakiewka była wypełniona po brzegi*, mógł sobie pozwolić na coś co nie smakuje jak roczna skarpeta. Humor więc miał wyśmienity. *Kicaj to muj chajs

(Tragiczny Romantyk) Jja wim łat ju noł, ale ju noł

bez przesady bo pszypał bo mi powiedzoł, rze korupcja czy coś.

Zapraszam wszystkich do udania się w stronę karczmy, będzie coś ciekawego :)

(Glek) Po paru minutach, Ru stanął naprzeciw wejścia do karczmy. Uchylił drzwi, wytarł buty o leżącą obok ala wycieraczkę, po czym usiadł w pierwszym, lepszym miejscu, zamawiając w tym czasie dwa kufle piwa.

(Tragiczny Romantyk) No to akcept kociaku.

(Jatutylkospamie) Po drodze na targ dostrzegł szyld karczmy "Pod Starym Dębem"*. I tak nie ruszę szybciej niż jutro po południu. Może lepiej się tu napić? Dawno nie piłem czegoś lepszego. Spojrzał przez okna. Parę ludzi jest. Czyli dobry przybytek. Zastanowił się jeszcze przez chwilę i wszedł do środka. W karczmie było przyjemnie chłodno. Wyglądała całkiem schludnie. Pachniało w niej jadłem, alkoholem i dymem z fajek.

*pozdrodlakumatych

(Glek) Nareszcie sobie dzisiaj odpocznę. Żebym wiedział, że nauka tych ludzi będzie aż tak męcząca, nie brałem się za to. Westchnął po czym złapał za chwilę temu przeniesiony kufel, przez urodziwą barmankę. Prysunął go do ust po czym małymi łykami, powoli lecz bez przerw upuszczał kuflowi trunek.

(Jatutylkospamie) Swe kroki skierował w najbardziej ukryty w cieniu stolik. Zamówił od razu dwa kufle droższego piwa. Mógł sobie na to pozwolić. W oczekiwaniu na napój rozejrzał się po sali.

(Glek) Kufel odłożył dopiero, gdy na dnie została jedynie piana. Otarł twarz, leżącą obok szmatką, po czym dodał sam do siebie. - Dobre by...głośne beknięcie...ło. Zaśmiał się lekko klepiąc się po brzuchu.

(Gastly) W jaskini w której mieszkał panował przeraźliwy chłód, jedynym odgłosem jaki dało się słyszeć było pluskanie wody, która ściekała z jakiejś szczeliny, bądź charakterystyczny pisk szczurów. Shaal'Zad popatrzył na smugę światła widoczną przez unoszący się kurz, promień słoneczny, który lekko przebijał się przez sklepienie bardzo wyraźnie zanikał, jak gdyby wiedział, że nie powinien zaglądać do tego miejsca. Licz ospałym ruchem narzucił na swoją głowę kaptur, złapał kostur, którego koniec zahaczył o kamienną podłogę i podparłszy się na nim ruszył w stronę wyjścia.

(Glieve) Papierkowa robota dobiegła końca i Ironhawk w końcu mógł wyścibić nos ze swojego gabinetu. Za drzwiami jak zwykle znajdowali się jego dwaj strażnicy dzierżący krótkie włócznie. Gdy tylko ich pracodawca wyłonił się z odmętów papieru, przerwali rozmowę i wyprostowali się jak należy. Gabinet Ironhawka znajdował się w dokach, gdzie spędzał więcej czasu niż we własnej - choć malutkiej - posiadłości. To tutaj finalizował sporą część transakcji, wysyłał statki na morze i czasem topił jakieś bachory. Zapach morza mieszał się tu ze smrodem grzechu, pieniędzy i krwi. Szczerze powiedziawszy widok krzątających się tu i ówdzie jego ludzi wprawiał go w dobry nastrój. "Osiągnąłem to własnymi siłami". Chociaż on odziedziczył rodzinną dumę.

(Sui) Sui obudziła się w wynajętym mieszkanku. Znajdowało się w dwupiętrowej kamienicy na obrzeżach miasta. Wykonała poranną toaletę powędrowała w stronę karczmy. Teoretycznie mogła by coś sobie przyrządzić na maleńkiej kuchni, ale jest ona dość leniwym stworzeniem. W drodze, pomyślała, że może powinna znaleźć sobie w końcu jakąś stałą pracę. Bo przyjmowanie przypadkowych zleceń może i jest fascynujące, ale na dłuższą metę nie da się z tego wyżyć. Postanowiła się po śniadaniu gdzieś rozejrzeć.

(Jatutylkospamie) Opróżnił już czwarty kufel. W międzyczasie dosiadł się do grupy podróżników. Rozmowa o tym co dzieje się w świecie, kogo to się nie zbałamuciło i pijackie wychwalanie swoich umiejętności przerodziło się w grę w karty. Grali na pieniądze, ale spora część zamieniali bezzwłocznie na alkohol. Tak mijały minuty i monety. Draco karta szła, nawet nie uciekał się do iluzji. Zapowiadał się zwykły wieczór.

(Sui) Sui weszła do karczmy. Rozejrzała się i podeszła do baru. Usiadła z boku stołu, tyłem do ściany. Wyciągnęła z torby swoją sakiewkę i policzyła monety. Nie było ich dużo. Spostrzegła menu wiszące na ścianie. Wykonała proste obliczenia i zamówiła coś do jedzenia. Po chwili zabrała się za podane danie.

(Jatutylkospamie) Wygrał i zagarnął monety na swoją część stołu. Zagadał do przechodzącej obok kelnerki.

- Piękna, kolejka dla nas wszystkich. Albo dwie. - Po czym rzucił wzrokiem na odchodzącą kobietę. - Panowie, kolejne rozdanie. - Wrócił do gry.