Hilldaria - część IV

(asghan) Idąc w las zauważył kogoś, kogo mniej lub więcej kojarzył po ubraniach z wczorajszej burdy w karczmie. Kompletnie bez powodu postanowił się przywitać.

- Dobry! Cóż za spotkanie, prawda? Niezły zbieg okoliczności.

(Karagni) Szła przez las jakąś ścieżką. Zastanawiało ją trochę, gdzie ona prowadzi. Wyglądała na wydeptaną przez ludzi, duże krasnoludy albo małe olbrzymy. Zauważyła kilka pożytecznych ziół, ale bardziej zależało jej na czymś rzadkim.

(Tragiczny Romantyk) Glek:

- Dzień dobry. Pan w sprawie ochrony karawany tak? Poszukuję aktualnie jeszcze dwóch osób na to stanowisko. Jakie wynagrodzenie interesowałoby pana?

(Jatutylkospamie) Draco odruchowo gwałtownie obrócił się w stronę głosu. Dłoń trzymał na rękojeści broni. Dopiero gdy ujrzał człowieka troszkę się uspokoił. Całe zajście było skutkiem stresu.

- Kim ty... - Ugryzł się w język. Nie groziło mu niebezpieczeństwo. - Przepraszam. To efekt zdenerwowania. - Przerwał i odetchnął.

(asghan) - W sumie to sie chyba nie witaliśmy, ale nieźle wczoraj w tej karczmie zaszaleli, nie? Dawno nie widziałem, żeby coś się tak ładnie paliło. - Pokręcił głową i wzruszył ramionami. - No nic. Co pan tu robi?

(Jatutylkospamie) - Paliło się nieźle. Szkoda że nie miałem kiełbasek. - Zdjął dłoń z broni. - Żaden tam Pan. Nie lubię jak się tak do mnie zwracają. Jestem Draco. Mag z dalekich stron.

(Glek) - Witam serdecznie, myślałem, że stawka już jest ustalona przez Pana. - powracał się lekko po łysinie - Moje honorarium to tysiąc i ani grosza mniej.

(Karagni) I szła i szła i szła i szła szła i szła i szła i szła i szła i szła i natrafiła na trakt.

- No nie, zgubiłam się. - Westchnęła kalkulując zabrane ze sobą zapasy jedzenia.

(Tragiczny Romantyk) Glek:

- A więc tysiąc denarów. Niech będzie moja strata. Zgoda! Niech zapyta się pan do jednego z moich sług zaraz po wyjściu z gabinetu. Pokaże panu drogę do miejsca przygotowań. Miłego dnia życzę.

(asghan) - Ahaha. Nie lubi pan, jak się do pana zwracają per "pan"? Dlaczego nie? I w sumie to też jestem mag, też z dalekich stron, więc mamy coś wspólnego. Tangata, miło poznać, panie Draco. - Skinął głową z szerokim uśmiechem. - Wracamy z grzybów? A może przechadzka dla zachowania kondycji?

(Glek) - Tak więc, ustalone. Dziękuję i do zobaczenia. - powiedział wychodząc z bióra, a obok drzwi stał sługa.

- Prowadź kolego do miejsca przygotowań.

(Jatutylkospamie) - Czuje się wtedy staro. - To już w sumie 35 wiosen. Chwycił się za bok. - Wątroba już nie ta. - Rozejrzał się po okolicy. Tak dla pewności. - Ani to ani to. Szukam obozu. Słyszałeś plotki?

(Olaice) - Masz może pomysł jak skumulować magie dwóch osób? Obawiam się, ze osobno może nam nie wystarczyć... niczego - przewróciła oczami, podziwiając swoja elokwencje.

(asghan) - Obozu? Nie, chociaż ostatnio spotkałem leśniczego. Ale żadnego normalnego obozu tu nie widziałem. Dopiero co wyszedłem za mury, bo się głodny zrobiłem. Jakiego obozu?

(Jatutylkospamie) - Plotki mówią o obozie libertarian. Podobno za jego lokalizacje suto płacą. - Zawahał się. Może powiedział za dużo? - A ja gotówki potrzebuje na aukcje. - Dodał. W sumie to po co ukrywać?

(Glek) Bez chwili wahania, mężczyzna zaprowadził karła do pewnego pomieszczenia. W środku widać było kilka łóżek i obok każdego kufer i stoliczek.

- Tutaj będzie można się położyć, coś zjeść i przygotować. - po tych słowach skierował palec w stronę jednych z drzwi. - Tam jest toaleta - wskazał kolejne drzwi - A tam jest mały plac, gdzie można poćwiczyć, naostrzyć broń i wszelkiego typu narzędzia i tak dalej. Mamy tam też ładny widok na miasto. - Ja już nie przeszkadzam a pan może w spokoju się przygotować, do zobaczenia.

- Do zobaczenia! Miłego dnia życzę.

(Karagni) Zboczyła w las. W końcu miała szukać ziół. Musiała jeszcze znaleźć miejsce do przyrządzania ich, ale chwilowo niewygodne szczegóły wolała odstawić na bok.

(Tragiczny Romantyk) Noc spędził na dachu zniszczonej karczmy, zdecydowanie niewygodne miejsce na odpoczynek, a do tego zimne! Postanowił wyruszyć po za miasto. W ciągu dzieciństwa niewiele razy bywał na łono przyrody.

(asghan) - O. Fajnie. Też potrzebuję kasy, w tym mieście wszystko jest takie drogie. Wyobrażasz sobie? Wczoraj kupiłem bochen chleba którym ledwo się najadłem za tyle, za ile na wsi byłbym w stanie wykarmić na cały dzień siebie i swoją babkę, a ona ma apetyt jak dziki wilk. - Pokręcił głową.

(Jatutylkospamie) - Pewnie był zrobiony z zboża polepszonego magicznie. Słyszałeś o tym, nie? - Spojrzał w niebo. Czas gonił.

(asghan) - Magicznie? No co ty, myślisz, że skąd oni to zboże biorą? Od nas, ze wsi.

Wszystko to samo. Śpieszysz się? Może pomogę ci szukać?

(Limenhu) Pokręcił głową, spoglądając na zwisającego nad nimi olbrzyma. Jak to możliwe, że taka kula wciąż trzymała się tam, stojąca samotnie i będąc niezdobytą dotychczas?

- Zastanawiające jest to, że jesteśmy obcymi osobami które próbują zrobić coś razem. To dla mnie nowość, wiesz? - zaczął, przystając na chwilę. Odkąd zdecydowali, że będę próbować zwojować świat, Elmo nieco zmienił kierunek trasy, konsekwentnie zmierzając ku bramie miasta. - Może klucz tkwi w zrozumieniu? Albo czymś takim... no wiesz. Połączyć umysły i... w sumie tyle. - Zamknął się, jakby sama myśl o ujawnieniu swoich emocji była czymś gorszącym, a obnażenie się przed kobietą; rzeczą niedopuszczalną.

(Jatutylkospamie) - No ale magowie natury dostarczają niektórym wsią magiczne zboże. Pewnie nawet nie wiesz że takie siałeś. No normalnie nie rozpoznasz! - Po chwili kiwnął głową. - Możesz pomóc. Pieniądze dzielimy po połowie, pasuje?

(asghan) - Brzmi okej. Mamy ich tylko znaleźć, czy zabić? - Zapytał, żeby się upewnić. - I jeśli mamy cokolwiek znaleźć, lepiej się ruszajmy. Wieczorem najłatwiej, jak zapadnie noc to trudno będzie odnaleźć jakiekolwiek ślady.