Hilldaria - część V

(Karagni) Z torbą na ramieniu szła przez las w kierunku miasta, a przynajmniej miała taką nadzieję. W myślach przeliczała ile specyfików udało jej się zrobić i na ile ma jeszcze materiały.

(Jatutylkospamie) - Do czego ci to potrzebne? -Takie drobne? On sobie kpi czy co? - To co oferujesz to niewiele. Jak szukasz trupów to niedaleko jest ich pełno.

(Nirameja) Jatutylkospamie:

- Szukam konkretnego, a zapach tego czuć z daleka. Inni nie są mi potrzebni, skoro to za mało.. to potrzebujesz z tego oczu i języka? - Zapytał zerkając na wielkość głowy, podrapał się z zaciekawieniem po brodzie dodając. - Mogę zerknąć?

(Jatutylkospamie) - Człowieku, zastanawiałeś się poco mi jego części ciała? To trofeum. Jest na niego zlecenie, a ja chce zanieść dowód. - Czuł się dziwnie. Ten człowiek mieszkał przez ostatnie tysiąc lat pod kamieniem.

(Olaice) Spojrzała na niego czujnie, czekając aż wzrok dostatecznie przyzwyczai się do ciemności. Cos było nie tak... Byla pewna, ze biblioteka jest zamknięta, a nic nie weszło tymi drzwiami co oni... "To" musiało być tu już wcześniej.

(Karagni) Przy wejściu do miasta strażnicy ponownie ją przeszukali. Oczywiście nie obyło się bez perfidnych śmieszków. Nieco poddenerwowana skierowała się ku dzielnicy portowej.

(Limenhu) To coś miało niewyraźne kształty, a jednak dało się je dostrzec. Wielkie, pewnie trzymetrowe stworzenie. I najgorsze było to, że coś wyczuło, gdyż zaczęło zbliżać w ich stronę. jednak kiedy bibliotekarka chciałaby się cofnąć do tyłu, nie poczułaby Elma. Jego tam nie było. Może uciekł?

(Olaice) Świetlik przeleciał za potworem. Deidre liczyła na to, ze po pierwsze odwróci uwagę, a po drugie ukarze jego rysy... Zrobiła cichy kroczek do tylu.

(Limenhu) Świetliki spełniły swoje zadanie, a jakże. A ty dostrzegłaś pysk wilka... tylko ogromnego wilka, w dodatku stojącego na dwóch, cholernie umięśnionych łapach. Nie mówiąc już o długich pazurach i kłach, które - wydawać by się mogło - można dostrzec z kilku mil.

Niestety, książka upadająca zaraz za dziewczyną nie była zbyt miła, od razu zwróciła uwagę szanownego psowatego, który może i jej nie widział, ale to zaraz mogło się zmienić.

(Olaice) Jedyna okazja... Ale co z Elmo? Jeżeli tu był - pozostawienie go nie byłoby zbyt mile. Skoncentrowała się i wysuwając macki magii starała się dowiedzieć gdzie ten głupek się podział. Moze mnie nie zje, może mnie nie zje... Kolejny świetlik przeleciał za wilko-człekiem.

(Karagni) Znalezienie jakiegokolwiek medyka w dzielnicy portowej było trudne. Wolała go szukać w biedniejszych okolicach. Wspominała już, że nie lubi arystokratów? Skutecznie wymijała niosących pakunki tragarzy oraz pijanych marynarzy.

No gdzieś się muszą tutejsi ludzie leczyć, tylko gdzie?

(Limenhu) Ona robiła kroki do tyłu, a bestia człapała coraz szybciej, nie tyle ją słysząc, co po prostu wiodąc się instynktem. I kiedy wydawać by się mogło, że zaraz dorwie bibliotekarkę... książki zaczęły spadać, a regał się zakołysał, aby następnie majgnąć się i upaść na potwora. Dziewczyna stała zaledwie krok od tego pobojowiska.

- Dłużej się nie dało? - Elmo wstał z regału, cicho klnąć pod nosem. - Bierz tę książkę i spadajmy.

(Nirameja) Jatutylkospamie:

- Chcę tylko oczy i język, nic więcej. Oddaj mi je wzamian za to co ci oferuje, jak nie to sam sobie je wezmę. - Na ile mógł sobie ten czarodziej pozwolić i jakie moce posiadał? Dobre pytanie.

(Olaice) Trzepnęła go lekko w ramie, jeszcze zbyt przestraszona, żeby na niego nawrzeszczeć. Objęła książkę mocniej ramionami, by jej nie opuścić. Szybko opuścili budynek, a Deidre zamknęła drzwi na klucz.

- Co to do jasnej... było? - zapytała cicho.

(Jatutylkospamie) - A bierz je sobie. - Wyciągnął głowę z worka. Była cała od krwi, więc wyglądała makabrycznie. Podszedł z nią w kierunku maga. Rzucił mu ją. - Wyciągani, jestem dość ubrudzony. - Mag był w gotowości do ewentualnego ataku.

(Limenhu) Dał się poprowadzić, wcale nie opanował. Czuł, że ten cholerny regał nie powstrzyma tego bydlaka. Nie był też pewien, czy brygada kuszników by to zrobiła.

- Nie widziałem nigdy takiego czegoś, ale kiedy płynąłem statkiem ludzie opowiadali o czymś. O ludziach przeklętych, w nocy się w potworów zamieniających. - Wzruszył ramionami. - Albo coś w tym stylu.

(Olaice) - Mieliśmy takiego niedaleko wioski... Byłam wtedy jeszcze bardzo mala, wiec nie pamiętam zbyt dobrze, ale syna piekarza za dzieciaka wilki porwały do lasu. Potem biegał, cały w ślinie, zarośnięty jak dzikus i porywał kury... - otrząsnęła się. - Chodźmy stad szybko, gdzie mieszkasz?

(Limenhu) Dopiero teraz poczuł zmęczenie. Przez trzy dni spał może dwie godziny. To było stanowczo za dużo. W pełni sił mógł tyle wytrzymać, ale teraz? Krzesło pokazało mu kto to rządzi, a człowiek-wilk chciał urządzić mu coś podobnego.

- Nieważne. Gdzie ta twoja - splunął krwią - koleżanka mieszka?

(Olaice) - Trafie sama, najpierw cie odprowadzę, jeśli zasłabniesz na ulicy będę zmuszona znosić poczucie winy - powiedziała. - Chodź, nie migaj się. Przecież cie nie okradnę.

(Karagni) W końcu po żmudnych poszukiwaniach postanowiła zapytać o drogę. Okazało się to być całkiem pomocne. Teraz stała przed małym rozlatującym się drewnianym domkiem, na którym widniał postarzały już dawno szyld z symbolem jednego z leczniczych ziół. Nieco niepewna zapukała i usłyszawszy donośne, lekko zachrypiałe "Proszę" weszła do środka.

(Limenhu) - Za dużo o mnie wiesz - stwierdził, lustrując ją wzrokiem. - Chodź, bibliotekarko, długa droga przed nami.

I jak powiedział, tak ruszył. Lekko zgarbiony, kuśtykając nieco, ale poszedł.

(Nirameja) Jatutylkospamie:

- Ale nie rzucaj tak, traci wtedy smak i właściwości. - Mruknął i wyciągnął głowę z worka, a także zdobiony sztylet. Wydłubał nim oczy i odciął język, oblizał sztylet i schował do swojego woreczka te rzeczy. Prócz jednego oka, te przegryzł i wypił jego zawartość. Schował do jego worka głowę, palce, pierścień i mieszek.