Hilldaria - część X

(Kirr) Wędrując po mieście dostrzegł napis "Wszystko dla podróżników". To trochę ruszyło Draco. Muszę spróbować. Jak tego nie zrobię to się nie dowiem. Gwałtownie wszedł do sklepu. Musiał zakupić potrzebne wyposażenie.

(Limenhu) - Aha.

Patrzył się uważnie co też dziewczyna robi. Będzie się rozbierać i tańczyć jak jakaś dzikuska? A może zrobimy coś innego, poświęci kogoś? Słyszał o wielu takich praktykach, jednak to oglądanie rosnącej trawy wydawało się najciekawsze. Więc i zrobił to samo co dziewczyna, uparcie wpatrując się w zieleń.

(Olaice) - Widzisz? Ona żyje... Tak jak my, tylko trochę inaczej. Pragnie słońca i wody, by mieć energie, wiec dajmy jej trochę naszej, jest taka mala, ze nawet tego nie poczujemy... - powiedziała rozmarzona. Trawa obok niej zrobiła się nieco zieleńsza i milimetr po milimetrze zaczęła rosnąć.

(Karagni) Pomaganie ludziom było męczące. Zdążyła uleczyć kilka powierzchownych ran, nastawić dwa złamania i rozdzielić kilka leków na przeziębienie. W zamian otrzymywała wdzięczność ludzi, którym pomogła. To na razie jej wystarczyło. Kiedy stwierdziła, że nie ma już nic do roboty szybkim krokiem ruszyła do chatki medyka.

(Kirr) Wydał prawie wszystkie swoje pieniądze. Po aukcji mocno zbiedniał. Ze sklepu wyszedł z całym potrzebnym ekwipunkiem i zaopatrzeniem. Wyciągnął igłę i położył ją na tafle wody swojego kubka. Ruszył za jej wskazaniami.

(Limenhu) Obdarowywać kogoś? Więc w tym miejscu zaczynała się magia.

- Oddać siebie - wymruczał, zamykając oczy posyłając swe macki w stronę trawy. Przez chwilę nic się nie działo, by później zacząć piąć się w górę. - Woch...

(Olaice) - Tylko ostrożnie, jeśli dasz jej za dużo energii to zginie - uśmiechnęła się. - Potem spróbuj na jakimś kwiatku.

Sama skupiła się na sadzonce brzozy. Drzewko rosło wolniej niż trawa, ale tez było bardziej skomplikowane. Liscie, te sprawy.

(Limenhu) Też spróbował na czymś większym. Propozycja kwiatka go obraziła. I stało się. Małe drzewko wyskoczyło do góry na dwa metry, by później zacząć... gnić. Liście zaczęły odpadać, a sama kora stała się...

- Aua...

(Olaice) Oderwała się od brzózki. Skrzywiła się patrząc na jego drzewko.

- Wiesz, jakbyś dal odrobinkę za dużo energii, to można ja zabrać dotykiem, ale w tym wypadku to chyba nic nie da... No i chyba nikt by tego nie dotknął...

(Kirr) Na ulicach wciąż było tłoczno. Szybkim krokiem przemierzał drogę. Drogę umilał ciepły wiatr. Pogoda była wręcz idealna na podróż. Oby tylko się nie popsuła. Rewizja przy bramie przebiegła bezproblemowo. Nie niósł przecież nic zakazanego.

(Limenhu) - Ściemnia się - wyminął temat, wstając z ziemi i otrzepując brudne gacie. - Lepiej żebyśmy wrócili do miasta przed zamknięciem bram.

(Kirr) Całe dzisiejsze popołudnie spędził na wędrówce. Co paręnaście minut sprawdzał swój prowizoryczny kompas. Igła wciąż nie drgnęła. Gdy spostrzegł że zaczyna się ściemniać postanowił rozbić obóz. Nazbierał drewna na ogień i przygotował miejsce na palenisko. Sprzątnął miejsce pod nocleg i zabrał się za tworzenie dachu. Chciał wykorzystać do tego materiał zakupiony w sklepie. Miał on, według sprzedawcy, nie przepuszczać wody.

(Olaice) - Mi noc w lesie nie straszna... Trochę się za tym stęskniłam, chyba tu zostanę - stwierdziła wstając i opierając się o pień pobliskiego drzewa. - Mam jedzenie, miejsce się znajdzie... Las jest gościnny.

(Limenhu) Stanął jak wryty. W swoich rodzinnych stronach znał las. Tutaj? Nie.

- Bibliotekarko... - zaczął, podejmując chyba najgorszą decyzję w jego życiu - ktoś musi trzymać wartę.

(Karagni) Stwierdziła, że wyjście w las będzie jak najbardziej odpowiednie w tym momencie. Skierowała się w stronę bramy miasta, aby polizać cegły.

(Olaice) Popatrzyła na niego. Magia umysłu była w tym momencie zbędna. Westchnęła.

- Albo lepiej nie... Jest zimno, a ja nie mam nic ciepłego do ubrania... Chodźmy do miasta - postanowiła. Poliżemy razem cegły...

(Limenhu) - No, trochę już sądzę, że za późno na takie zmiany decyzji. Zrobimy ognisko - zadecydował, ruszając w stronę krzewów. - Zacznij zbierać lepiej drewno.

(Olaice) - Chodź, nie zasnę przy tym jaszczurze - wzięła go za rękę. - Nie bądź taki, boje się!

(Limenhu) - Ty się boisz? - zapytał szczerze zdziwiony, mimowolnie ściskając rękę bibliotekarki. - No to chodź.

(Karagni) Miała iść do bram, lecz zapach świeżego pieczywa skutecznie przyciągnął ją w stronę rynku.

(Olaice) Odetchnęła z ulga.

-Dziękuję... Ten las... Jest inny - powiedziała krotko. Trudno było jej przyznać się przed sobą, ze naprawdę się boi i nie chce tu spać.

(Limenhu) Wymruczał coś pod nosem, ciągnąc ją za sobą. Dopóki widział ścieżkę, dopóty mogli dojść tam bezpiecznie.

(Karagni) Ponownie skierowała się do wyjścia z miasta. Tym razem trzymając cieplutką, drożdżową bułkę w rękach.